Historie prawdopodobne



Nieco ponad dekadę temu spędziłem dużą część sierpnia u ciotki mieszkającej na stałe w Edynburgu. Sierpień jest w tym mieście miesiącem festiwalu teatrów ulicznych. Przechadzając się między szczudlarzami, żonglerami i połykaczami ognia nietrudno było ominąć plakat niewielkiego wydarzenia organizowanego nieco przy okazji: festiwalu książki. Mój rozbiegany wzrok zatrzymał się jednak w miejscu po zobaczeniu jednego nazwiska. Niewiele myśląc wydałem ćwiartkę swojego budżetu na komiks, drugą ćwiartkę na bilet i spędziłem godzinę w kolejce, by tylko móc zamienić kilka zdań z autorem, którego twórczość od zawsze była mi szczególnie bliska. Uwielbiam bowiem Neila Gaimana w każdym medium. Nieważne, czy mówimy o książkowych „Chłopakach Anansiego”, filmowej „Koralinie” czy komiksowym „Sandmanie”. Gaiman to pewniak. Sięgając po jego dzieło wiem, że o czymkolwiek by nie opowiadało, na pewno znajdę w nim szczyptę tej samej co zwykle magii.

Trzymam w rękach „Historie prawdopodobne”. Jeśli jednak uznać ten tom za kolejną z gaimanowskich ksiąg czarów, to za bardzo nieudolnie przetłumaczoną z obcego języka. Treść zaklęć pozostała ta sama, ale w tłumaczeniu zagubił się cały sens, powodując że finalnie z końca różdżki zamiast feerii kolorów obrazów i dźwięków, wydobywa się zaledwie żałosne jęknięcie.


Na „Historie …” składają się bowiem komiksowe adaptacje. I to przełożenie nie inny, obcy język niestety tutaj czuć. „Tylko kolejny koniec świata, nic więcej” i „Studium w szmaragdzie” to opowiadania.  Tytułowe „Historie prawdopodobne” to miniserial. Jeśli chodzi o „Problemy Zuzanny...”, ostatni fragment tomu, nie wszystkie utwory udało mi się odnaleźć. Część z nich jednak pierwotnie również była opowiadaniami. Te lepsze fragmenty zboru, jak łącząca w sobie postać Sherlocka Holmesa i mitologię Cthulhu historia wojennego weterana są poprawne, ale nie wybitne. Gorsze, jak opowieść o końcu świata, któremu naprzeciw staje człowiek zamieniający się w wilkołaka, wypadają niezrozumiale i nudno. Swoją drogą do niezła sztuka: mieć do dyspozycji słowo i obraz, i stworzyć utwór mniej czytelny niż identyczny, ale posługujący się wyłącznie słowem.

Podsumowując: zawód. Odstawiam tom na półkę obok pozostałych komiksów Gaimana, ale z boku, w cieniu. Wiedząc, że do „Historii prawdopodobnych” prawdopodobnie więcej nie wrócę.

Komentarze