Śnienie, tom 2: Puste skorupy

 

Władca Snów opuścił Śnienie. Pod jego nieobecność rządy sprawuje sztuczna inteligencja, która dopiero poznaje zasady panujące w nierzeczywistym królestwie. Na poszukiwanie swojego władcy wyrusza kruk Matthew i skrzydłoucha (tak, wiem jak to brzmi) Dora- tajemnicza postać, której historia pozostaje nieznana. Sen z Nieskończonych uczy się natomiast czym jest miłość.
Mam z tym komiksem ogromny problem. Uwielbiam „Sandmana”, więc do jego kontynuacji podchodziłem z ogromną ekscytacją. Seria Neila Gaimana była dla mnie fantastyczną podróżą przez autostradę pełną najdziwniejszych pomysłów autora. Czytając pierwszy tom „Śnienia”, sam się jeszcze oszukiwałem, że nie jest tak źle. Może i autostrada zmieniła się w najeżoną ograniczeniami ruchu drogę krajową, może i bolid, którym przed chwilą pędziłem z prędkością dźwięku, wyraźnie zwolnił i zaczyna regularnie szarpać przy próbie zmiany biegu, ale przecież to wciąż kontynuacja tamtej wspaniałej wyprawy, prawda? Kiedy jednak widzę przed sobą kilkusetmetrowe wzniesienie, a kierowca mówi, że auto trzeba będzie trochę popchać, bo skończyło się paliwo, zastanawiam się czy dalsza jazda ma jeszcze sens…
Brakuje tu tej onirycznej gaimanowskiej magii, która pozwala wierzyć, że najbardziej szalone wizje rozsiewane przed nami przez autora, istnieją naprawdę. Że znajdują się tuż za polem widzenia, w miejscu, o którym właśnie przestaliśmy myśleć, które właśnie przestaliśmy widzieć. Bez magii zostaje jedynie bełkot, który trzyma się kupy tylko dzięki nastawieniu czytelnika udającego, że wcale nie chodzi o wyciśnięcie ostatnich soków z jego ukochanej marki.
Szkoda. Wciąż uważam, że uniwersum „Sandmana” ma potencjał na ciekawe historie. „Śnienie” jest niestety budzikiem dzwoniącym w poniedziałek o 6 rano…


Komentarze