Batman. Trzech Jokerów

 




Mamy rok 2015. Liga Sprawiedliwości, w swojej wersji z NEW 52, przez niemal rok walczy z Darkseidem w ramach gigantycznej historii, która kończy erę prowadzenia przygód Ligi przez Geoffa Johnsa. W trakcie bitwy Batman zasiada na Tronie Mobiusa- przepotężnym urządzeniu obdarowującym jego użytkownika wszelką możliwą wiedzą- i po zadaniu pytania o prawdziwe nazwisko Jokera dowiaduje się, że jest ich trzech. Jedno krótkie zdanie, jeden niewielki kamyczek, który powinien spowodować olbrzymią lawinę. Tyle, że... nie stało się nic. Wątek zniknął. Temat trzech Jokerów nie był poruszony ani w kontynuacji Ligi spod pióra Bryana Hitcha, ani w solowym tytule z Batmanem autorstwa Toma Kinga. Cisza.

Aż do dziś.


Geoff Johns po raz kolejny mierzy się z gigantycznymi oczekiwaniami. Po przyjętym chłodno „Zegarze zagłady”, próbującym połączyć w jedną całość świat kolorowych trykotów DC ze „Strażnikami” Alana Moore`a, tym razem bierze na warsztat „Zabójczy żart” tego samego autora. Za mało presji? To połączmy to jeszcze ze „Śmiercią w rodzinie”, inną kultową historią ze świata Batmana. Całość usmażmy na małym ogniu przez pięć długich lat, doprowadzając czekających fanów do stanu wrzenia. Czy to w ogóle może się udać?



W tym samym czasie popełniono w Gotham trzy zbrodnie. Każda z nich wskazuje Jokera jako oczywistego sprawcę. Sytuacja ta zmusza Batmana do współpracy z Batgirl- Barbarą Gordon i Red Hoddem- Jasonem Toddem, byłym Robinem. Oboje mają z księciem zbrodni niewyrównane rachunki krzywd będąc ofiarami jego działań, które zostawiły niemożliwą do ukrycia bliznę na całym ich życiu. Fabuła nie należy do przesadnie wyszukanych. Biorąc pod uwagę moje oczekiwania, rozwiązanie sprawy wykładające przed czytelnikiem wszystkie karty i niezostawiające nawet najdrobniejszego niedopowiedzenia, należy uznać za spory minus. To napisawszy muszę zaznaczyć, że mimo tego bawiłem się dobrze. Johns dostarczył porządną historię. Tylko tyle, jeśli weźmie się pod uwagę oczekiwania, i aż tyle, jeśli podczas czytania zepchnie się je w kąt.


W odbiorze komiksu dużą rolę odgrywają fantastyczne rysunki Jasona Faboka. Połączenie bardzo klasycznych kadrów z nowoczesnymi rozwiązaniami po raz kolejny wprawia mnie w zachwyt. Fabok to zdecydowana czołówka obecnych rysowników DC Comics. Sposób, w jaki oddaje emocje jest naprawdę mistrzowski. Widać to świetnie na przykładzie tytułowych klownów- identycznych, a jednak tak od siebie różnych, ale przede wszystkim w postaciach Barbary i Jasona. Ich trauma związana z wcześniejszymi spotkaniami z Jokerem, widoczna jest w każdym ich spojrzeniu. Czapki z głów.



  • Czy „Trzech Jokerów” jest komiksem osadzonym w uniwersum czy osobną historią?
  • Tak.


Jestem maniakiem uniwersum. Nie przeszkadza mi gdy po dwudziestu latach przywraca się do życia jakąś dawno zapomnianą postać. Wręcz przeciwnie. Uwielbiam takie zagrania, jeśli tylko opowieść jest w stanie połączyć się w logiczną całość z dotychczasową historią („logiczną” w rozumieniu superbohaterskich uniwersów). Przeplatające się, pozwiązywane ze sobą losy poszczególnych postaci to to, co wciąż trzyma mnie przy komiksach Marvela czy DC. „Trzech Jokerów”, podobnie jak wcześniejszy „Zegar zagłady” wynika wprost z działań w regularnych, comiesięcznych seriach. Komiks wydano jednak pod szyldem DC Black Label, w ramach którego wydawane są historie autorskie, niepowiązane z głównym światem superbohaterów DC. Komiks trochę jest więc częścią uniwersum, a trochę nie. Być może zarzut wyda się niektórym nietrafiony. Identycznie było przecież z „Zabójczym żartem”, do którego „Trzech Jokerów” nawiązuje. Osobiście przeszkadza mi jednak, że „istotność” tego co przeczytałem, jest „płynna”. Czekałem na rozwiązanie zagadki kilka lat. I została ona rozwiązana. Trochę. Pozostawia to ciężki do wytłumaczenia niedosyt.


Wydanie nie różni się od tego, do czego Egmont przyzwyczaił już czytelników. Twarda oprawa, kredowy papier. O polskim wydaniu warto jednak wspomnieć z dwóch powodów. Po pierwsze: rewelacyjna okładka. Genialny rysunek podkreślony lakierowaniem punktowym robi fantastyczne wrażenie. Aż żal zakrywać go wstawianiem tomu pośród inne pozycje. Po drugie: dodatki, a właściwie ich brak. Komiks nie jest przesadnie gruby (160 stron), więc spokojnie można by rozszerzyć go o galerię okładek, szkiców, notatek. Dostajemy jedynie trzy okładki alternatywne i jeden art. Trochę bieda... Tak ważna pozycja zasługiwała na lepsze potraktowanie...



Czy warto? To bez wątpienia jeden z ważniejszych komiksów z Batmanem wydany w ostatnich latach. Można było oczekiwać po nim nieco więcej, ale nie powinien też dostarczyć nikomu rozczarowań. Nie postawię jej na regale tuż obok „Killing joke”, ale odległość między nimi będzie mniejsza niż między „Doomsday clock” a „Watchmen” ;)

Komentarze