Ratchet & Clank (2016)



Moja kupka wstydu na poletku gier wideo sięga już niemal całej generacji. W czasie, w którym gracze nastawiali się na nieodległą premierę najnowszej konsoli Sony, ja postanowiłem kupić mającą przed sobą swoje ostatnie naprawdę soczyste miesiące PS4. W czasie, w którym gracze cieszyli oczy wrażeniami estetycznymi których dostarczał ray tracing w „Spider-Man: Miles Morales”, ja bujałem się na sieci w oryginalnym pajączku (może z gorszą grafiką, za to z lepszą twarzą głównego bohatera). Wreszcie w czasie, w którym gracze zachwycają się wyglądającym niczym film Pixara „Ratchet and Clank: Rift Apart”, ja zabrałem się za ogrywanie gry z tymi bohaterami sprzed 5 lat.




Nie miałem wcześniej okazji zetknąć się z futrzasto- robotycznym duetem ale gra, stanowiąca reboot serii i będąca swoistym retellingiem pierwszej odsłony z 2002 roku, nadaje się na ten pierwszy kontakt idealnie. Poznajemy w niej bowiem Ratcheta: kosmicznego inżyniera, którego życiowym marzeniem jest dołączyć do Strażników Galaktyki- kosmicznych policjantów walczących z występkiem, broniących sprawiedliwości i ściągających galaktyczne koty z galaktycznych drzew. Niespodziewanie spotyka on na swojej drodze Clanka- mechanicznego uciekiniera z Fabryki Robotów Bojowych. Protagoniści łączą siły by powstrzymać Dreka- właściciela fabryki, który planuje atak na jedną z pobliskich planet. 

Tyle zrozumiałem. W późniejszej części rozgrywki pojawia się cały tabun kolejnych postaci i wątków, ale całość śledzi się z coraz mniejszym zaangażowaniem. Nie wiem czy dwudziesta z rzędu postać o wymyślnym astro-imieniu, tłumacząca jak używać nano-butów, kosmo-plecaka, hiper-rękawic czy innego wymyślnego ustrojstwa, którego nazwy zapominam po 5 sekundach, pojawia się tylko w tej jednej scenie czy też będzie istotna dla fabuły. Prowadzi to do sytuacji, w której nie do końca wiem kim był finałowy boss, dlaczego to akurat z nim walczyłem i co tak w ogóle chciał osiągnąć. Ciężko mieć wielkie pretensje o brak porządnej fabuły w grze zręcznościowej przeznaczonej dla dzieci, ale dobrze mieć to na uwadze. Zwłaszcza, że to element który wypadł w całej produkcji najsłabiej.

Poza nieszczęsnym wątkiem fabularnym „Ratchet i Clank” jest bowiem bardzo przyjemną grą będąca świetnie wyważonym połączeniem wściekle satysfakcjonujących strzelanin, skakania po platformach i logicznych łamigłówek.  Dorzućmy do tego całkiem rozbudowany ekran rozwoju postaci, eksplorację różnorodnych półotwartych światów, liczne mini gry urozmaicające standardowe aktywności i bardzo przyjemny tryb New Game Plus, który jak rzadko kiedy zachęcił mnie do ponownego rozpoczęcia przygody, by finalnie otrzymać przepakowaną atrakcjami pozycję, która bez dwóch zdań słusznie wylądowała w serii „PlayStation Hits”.

Sony zdecydowanie ułatwia mi wewnętrzną walkę z samym sobą o kupno ich najnowszej konsoli. PS5 jest wielka, brzydka i przede wszystkim wciąż niedostępna. Japończycy chyba po prostu nie chcą moich pieniędzy. Po zagraniu w poprzedniego „Ratcheta” i spojrzeniu jak pięknie wygląda jego najnowsza odsłona, perspektywa rzucenia w nich plikiem banknotów kusi jednak trochę bardziej niż do tej pory…

Komentarze